+48 58 722 01 00
Zachęcamy do zapoznania się z artykułem Anny Umięckiej z gdansk.pl
Czwartek, 27 kwietnia 2023 r., jest 428 dniem wojny w Ukrainie. Z gdańskiej Osowy wyjeżdża 14. konwój z pomocą humanitarną dla walczących na froncie Ukraińców. - My jesteśmy tylko forpocztą, ale to wspólny wysiłek gdańszczan, że tyle pomagamy - mówi kierujący konwojem Bartosz Piotrusiewicz, prezes Gdańskich Usług Komunalnych. W miejscowości Drużkiwka, 30 km od Bachmutu, powinni znaleźć się w sobotę.
Nie warto wierzyć elektronice
To 14 konwój z ludźmi i sprzętem, który jedzie z Gdańska na wschód, na pomoc walczącym Ukraińcom. Już w marcu 2022 w transporcie czterech TIR-ów do Lwowa znalazły się m.in. środki medyczne, które przekazała firma Affordable Medicines Europe. W grudniu 2022 dzięki hojności gdańszczan, w ramach akcji "Gdańsk pomaga Ukrainie", zakupiono 19 generatorów prądu o różnej mocy i cztery namioty grzewcze. Sprzęt pojechał do Lwowa, Chersonia i Charkowa. W organizacji konwojów Miasto wspiera Fundacja Gdańska.
Dzisiejszy konwój prowadzi Bartosz Piotrusiewicz, prezes Gdańskich Usług Komunalnych. W jego załodze są jeszcze trzy osoby. Dwoje z nich - Patrycja i Daniel - również pracują w miejskiej spółce i są zaprawieni w takich wyprawach, Małgorzata Bukowska - lekarka stomatologii jest nowicjuszką.
Od pierwszych dni wojny w pomoc walczącej Ukrainie zaangażowany jest cały zespół Gdańskich Usług Komunalnych.
- Uczestniczymy wszyscy w tej walce - przyznaje Piotrusiewicz. - To się zaczęło wtedy, gdy trzeciego dnia wpatrywania się w ekran telewizora powiedziałem sobie: “stop, trzeba coś zrobić, zmotywować ludzi wokół”. I zadziałało. Ludzie poczuli, że mają jakąś sprawczość: dziewczyny z biura oklejały paczki, robiły napisy po ukraińsku. Każdy miał i ma swój wkład.
Pakują się. Wyjazd zaplanowano za pół godziny. Przed nimi dwa, trzy dni drogi na Wschód, do Donbasu.
- Miejscowość Drużkiwka leży na południe od Kramatorska i Słowiańska, w odległości 30 km od Bachmutu. Pojedziemy przez Kijów i Charków. Na miejscu powinniśmy być w sobotę - mówi szef miejskiej spółki.
“Sprzęt, leki, jedzenie, środki higieniczne…”
Piotrusiewicz z pomocą do Ukrainy jedzie już po raz dziesiąty, ale po raz pierwszy tą trasą i po raz pierwszy zapuszczają się tak daleko. Wcześniej wyładowywali ładunki w Irpieniu pod Kijowem czy Czerniowcach. Stamtąd, w najbardziej poszkodowane, wyzwolone spod okupacji rosyjskiej miejsca, rozwozili je już lokalni wolontariusze.
- To nie są bezpieczne tereny, ale życie jest niebezpieczne generalnie, i kończy się zawsze tak samo - uśmiecha się Bartosz Piotrusiewicz. - Ale w swoim wariactwie jesteśmy rozsądni. Nie wybieramy się w miejsca, gdzie jest super niebezpiecznie, nie będziemy na pierwszej linii frontu, tylko na jego zapleczu. W Irpieniu dosiądzie się do nas dwoje wolontariuszy, którzy będą naszymi pilotami na tych Dzikich Polach, jakby to powiedział Sienkiewicz. Osoba, która dobrze zna teren jest tam niezbędna, bo (nie wszyscy o tym wiedzą) rosyjskie systemy walki elektronicznej zniekształcają sygnał GPS, który prowadzi potem prosto na pozycje rosyjskie. Więc niespecjalnie należy ufać tam elektronice.
Konwój to 3 samochody dostawcze. Zapakowane tym, co na wojnie teraz najpotrzebniejsze: leki, jedzenie, środki higieniczne. Dla żołnierzy i dla zwykłych ludzi.
Bartosz Piotrusiewicz: - Spotkamy się tam z żołnierzami z batalionu Ajdar i 57, które bronią dzielnie frontu w tamtym odcinku Donbasu. Wieziemy im trochę sprzętu i 2 tysiące racji żywnościowych dla żołnierzy. Leki, trochę sprzętu medycznego, opatrunkowego, materiały higieniczne do wykorzystania na froncie, jak chusteczki higieniczne czy szampony. Wieziemy sporo pomocy humanitarnej dla ludzi - ubrania, które zostały ofiarowane w ciągu ostatnich tygodni przez gdańszczan. Przekażemy je najbardziej potrzebującym, którzy potracili cały majątek swojego życia.
To, co znajduje się każdorazowo na TIRach i samochodach zawsze jest przemyślane. I konsultowane z tymi, którzy jej potrzebują.
- Przed planowaniem konwoju, prosimy o “listę życzeń” ze strony głównego adresata, którym są jednostki wojskowe - tłumaczy Piotrusiewicz. - Ona jest nieskończona, bo to nie jest tak, że oni mają wszystkiego w brud, a Ruskim wszystkiego brakuje. To są żołnierze, którzy często z własnych środków muszą pozyskiwać np. rękawice taktyczne, taki sprzęt też im wieziemy. Ale też takie drobiazgi, jak repelenty na komary i kleszcze. Ci ludzie przecież siedzą w okopach, w trawie. Chociaż to najmniej groźne użądlenie, którego mogą tam doświadczyć. Spinamy potem te potrzeby z tym, co uda nam się pozyskać od sponsorów. Współpracujemy bardzo blisko z Fundacją Gdańską i stąd obrandowanie “Gdańsk pomaga Ukrainie”. My jesteśmy tylko forpocztą, ale to wspólny wysiłek gdańszczan, że tyle pomagamy.
Skąd w tej akcji Gdańskie Usługi Komunalne?
Bartosz Piotrusiewicz: - Zaraz po wybuchu wojny, zanim wykrystalizowała się bardziej instytucjonalna pomoc, GUK były takim “wehikułem pomocy”. Cały zespół się zaangażował i wraz z przyjaciółmi, przy współpracy z Konsulatem Ukraińskim w Gdańsku, konwoje były kierowane na Wschód. Udało nam się wysłać w tym czasie 11 TIR-ów z pomocą medyczną. Co ciekawe, mniej więcej rok temu, jeden z naszych TIRów dotarł z medykamentami do Bachmutu, do tamtejszego szpitala. Niestety, ten budynek już prawdopodobnie nie istnieje.
Gdańskie dobre kontakty z Ukraińcami sięgają jeszcze czasów sprzed wojny. Tworzyły się podczas pokojowej współpracy, przy wymianie doświadczeń w budowaniu samorządu.
- Jeszcze przed wojną miałem tam sporo przyjaciół - mówi Bartosz. - Już w czasach studenckich, m.in. z Jackiem Bendykowkim [prezesem Fundacji Gdańskiej] jeździliśmy na Ukrainę szkolić samorządowców. Byłem wtedy młodym radnym Miasta Sopotu, w czasach Sejmiku również utrzymywaliśmy dobre kontakty z obwodem odeskim. Ta sieć kontaków była dość spora. Jeśli jest jedna pozytywna rzecz wynikająca z tej tragedii wojny, to fakt, że pewnie nigdy nie poznałabym tak wielu tak zaangażowanych i tak cudownych ludzi, jak podczas tych naszych wyjazdów. I na pewno będą to przyjaźnie na całe życie.
“Wieziemy trochę nadziei”
Wojna trwa już ponad rok. To długo. Do wszystkich głów i serc powoli wkrada się zmęczenie. Lęk o to, co będzie z nami, już tak nie doskwiera. Bardziej męczy inflacja, doraźna polityka i jesteśmy coraz mniej skłonni do poświęceń. Dlaczego więc, zamiast siedzieć w bezpiecznym domu, gdańszczanie pakują kolejne samochody i jadą na Wschód?
Bartosz Piotrusiewicz chwilę się zastanawia. - Pamiętam, jak rok temu w czerwcu, rozdawaliśmy pomoc humanitarną, 600 paczek, w dwutysięcznej Andrijiwce pod Kijowem, okupowanej wcześniej przez Rosjan. O tej wiosce było dość głośno, bo jakiś czas później zidentyfikowano zbrodniarzy wojennych, którzy zamordowali tam 16 osób. Wjechaliśmy tam, a przed jedną z chałup siedzi starsza kobieta z wnuczką, chyba 6-letnią. Przypomniało mi się, że mam na pace, ktoś ją ofiarował, zapakowaną w pudełko lalkę Barbie. Dałem dziewczynce tę lalkę. Dziecko tuliło się do mnie chyba z pół godziny. I wszyscy płakaliśmy: babcia, Patrycja i ja.
- Jesteśmy trochę na osobistej wojnie z Federacją Rosyjską, myślę że jak wielu z nas - dodaje. - Nie składamy broni. Powiem tak, dla nas tam jadących i dla wszystkich, którzy pomagają, wspierają i pamiętają o tragedii tej wojny, to rodzaj zbiorowej terapii. Poczucie, że nie jesteśmy bierni wobec jej okropieństw, tylko robimy coś, żeby w tym morzu zła znalazła się odrobina nadziei. I staramy się trochę tej nadziei, i pomocy, tam zawieźć. I jest jeszcze jedna ważna rzecz. Tam gdzie jedziemy, docierają już tylko Polacy. Jesteśmy jedynymi obcokrajowcami. Siadamy z tymi ludźmi, rozmawiamy… Taka chwila daje im poczucie, że nie są w tej tragedii sami. Oni mówią, że wsparcie psychiczne jest im bardzo potrzebne, uskrzydla do walki i oporu. Walki o ich niepodległość, a zgodnie z doktryną Giedroycia: ”nasza niepodległość nie może istnieć bezpiecznie bez ich niepodległości”.
Wsparcie finansowe wciąż możliwe jest poprzez stronę internetową Fundacji Gdańskiej: ukraina.gdanskpomaga.pl
+48 58 722 01 00